Przepięknie kolorowy las, bogaty w magicznie wyglądające rośliny i dobre duszyczki, nie mógł długo ujść uwadze nienawiści. W Ori and the Blind Forest ucieleśnieniem wszystkich negatywnych emocji i uczuć jest ogromny ptak Kuro, który zapragnął zniszczyć las Nibel z własnych pobudek i... prawie mu się to udało. Po zabraniu ze świętego drzewa światła będącego źródłem witalnej siły dla wszystkich roślin i zwierząt, las praktycznie umiera - więdną rośliny, znikają barwy, kończy się pożywienie i pojawiają się złe potwory. Ostatnim ratunkiem okazuje się Ori, mały duszek lasu, który żył sobie spokojnie nikomu nie wadząc wraz ze swoim opiekunem Naru, aż pewnego dnia sielanka dobiega końca. W jaki sposób? Tego nie zdradzę, by nie psuć wzruszającego i dość emocjonalnego początku rozgrywki. Zapewniam Was jednak, że Ori choć początkowo bezbronny, z czasem rośnie w siłę i zaczyna walczyć o przywrócenie Nibel do życia.

 

Całość zaczyna się dość spokojnie. Ori potrafi skakać i tylko to. Po chwili przyłącza się do niego towarzysz w postaci duszka Seina. Od tego momentu "niebieska kulka" zajmuje się atakowaniem przeciwników, dzięki czemu Ori nie jest już bezbronny. Ale to dopiero początek, bo choć początkowo kolejne przeszkody polegają na skakaniu z elementu na elementu i pokonywaniu napotkanych przeciwników, szybko robi się znacznie ciekawiej, a twórcy - choć nie sięgają po żadne wielkie innowacje w kwestii mechaniki zabawy i korzystają raczej ze znanych już rozwiązań - wiele razy odwadniają swoją ogromną kreatywność, mieszając znane już elementy na coraz to nowy sposób. Nie jest więc tak, że cały czas robimy to samo, tylko z coraz bardziej wyśrubowanymi limitami, wprost odwrotnie dość często zmieniają się krainy, a wraz z nimi "motywy przewodnie" - a więc najpopularniejsi wrogowie i sposób pokonywania przeszkód. Czasem skaczemy, gdzie indziej pływamy w wodzie, by za chwilę przede wszystkim korzystać ze swoistej teleportacji poprzez odbijanie się od lecących w naszą stronę przycisków. Timing i zręczność są tutaj niezbędne.